niedziela, 6 lipca 2014

Rozdział pierwszy

listopad 2013, Reading
Zayn

— Sam nie żyje.
— Świetnie — mruknąłem bez cienia zainteresowania, kiedy Liam wpadł do mojego pokoju i obwieścił mi tę jakże smutną nowinę. Zamiast powiedzieć cokolwiek innego czy na przykład wspomnieć, jaką super osobą był za życia (nie mam pojęcia, co się mówi w takich momentach), po prostu leżałem na niewielkim łóżku i znudzonym wzrokiem wpatrywałem się w telewizor. Wiedziałem, że Liam cudem powstrzymywał się od rzucenia jakiejś kąśliwej uwagi na mój temat, tym urazem stojąc w progu z rękami w kieszeniach granatowej bluzy, co chwilę nerwowo kopiąc framugę drzwi.
— Henry się wścieknie, wiesz?
Wzruszyłem na myśl o szefie naszego gangu. Był w pewnym sensie dobrą osobą, o ile można tak nazwać gangstera, ale każdy z nas wiedział, że jeżeli ktoś nadepnie mu na nogę, Henry mścił się na nim, dopóki nie otrzymał tego, czego chciał. Sam wolałem mu wtedy nie wchodzić w drogę, ale jakiś czas temu uznał, że doskonale nadaję się do wykonywania za niego czarnej roboty. Było super, gdy wszystko robiłem jak należy, ale gdy poszło coś nie tak i musiałem się ukrywać, ciągle darł się na mnie i powtarzał, że to moja ostatnia akcja. Nie popełniłem już żadnego karygodnego błędu od bardzo dawna, ale jakoś nie miałem ochoty znowu robić za jego chłopca na posyłki. Należy mi się trochę wolnego.
— Kto go zabił? — spytałem, skacząc po kanałach TV.
Cała zemsta Henry'ego zależała też od tego, kto bardziej zalazł mu pod skórę, a były takie gangi i osoby, których szczerze nienawidził. Więc jeżeli ktoś podpadł mu po raz pierwszy, najczęściej wysłał pogróżki lub kolegów, którzy straszyli delikwenta, ale jeżeli był to ktoś o wiele gorszy, wysyłał mnie.
Nie trzeba wyjaśniać, co wtedy robiłem.
— Ci z Rain — stwierdził niechętnie Liam i usiadł na krześle przy biurku, pochylając się lekko w moją stronę. Zaklnąłem pod nosem i podniosłem się z łóżka, które lekko zaskrzypiało.
Rain byli jednym z najgorszych gangów w mieście, którzy walczyli o dominacje, co akurat im udawało się zbyt łatwo, a Peter Walker i Henry nienawidzili się od lat i ciągle rywalizowali ze sobą. Jeżeli na sto procent był to ktoś z Rain, sprawa nie wyglądała za dobrze.
— Jesteś pewien? — spytałem Liama, zakładając buty.
On tylko popatrzył się na mnie i powiedział:
— Tsa, widziałem to na własne oczy. W jednej chwili jechał przede mną, a w drugiej ktoś strzelał do niego z drugiego samochodu. Wszędzie rozpoznam te cholerne chmurki.
Chmury to znak rozpoznawczy Rain, a my, z Lightning, mamy błyskawicę, z którą robimy sobie tatuaż, dołączając do gangu.
— Ci z Rain powinni odpuścić. I tak nie wygrają — stwierdziłem, na co Liam pokiwał skwapliwie głową.
— To Lightning zawsze rządził. Taka tradycja — dodał po chwili.
Zapadła między nami cisza, bynajmniej nie ta z serii tych niezręcznych, kiedy atmosfera momentalnie gęścieje, a ty główkujesz nad tym, co powiedzieć. Po prostu potrzebowaliśmy chwili spokoju.
— Kiedy? — spytałem po kilku minutach wpatrywania się w ścianę naprzeciwko.
— Wczoraj wieczorem — westchnął ciężko i odchylił się do tyłu, opierając się o oparcie krzesła. Patrzył mi teraz prosto w oczy, a to nie wróżyło niczego dobrego.
— Pójdziesz do Henry'ego?
Ryknąłem głośnym śmiechem, ale twarz Liama nadal była tak samo poważna, więc opanowałem się po chwili. Nie miałem zamiaru iść do szefa i odwalić całej roboty za Liama, bo właśnie zakładałem, że mam przekazać informacje o śmierci Sama, którego zresztą nie kojarzyłem. Liam był moim kumplem, ale sam mógł się ruszyć i powiedzieć Henry'emu o wszystkim. Gdy ja tam pójdę, szef pewnie przypomni sobie o mnie i będę miał jakieś zadanie, a jak już wspominałem, chcę trochę odpoczynku.
— Myślisz, że chcę tam iść? — prychnąłem.
Liam wzruszył ramionami.
— I tak będzie chciał ciebie widzieć, więc nie możesz iść teraz?
Zaprzeczyłem i wstałem, chcąc wyjść z pokoju, ale spojrzenie kolegi kazało mi zatrzymać się w progu.
— Mówiłem, że to był Sam Marshall?
Zabili syna Henry'ego.
***
Szybko wysiadłem z samochodu, głośno trzaskając drzwiami, i naciągnąłem na głowę kaptur bluzy.
Deszcz padał od rana, a przy tym wiał silny wiatr. Od rana było dosyć mroźno, jednak w tej chwili nie obchodziła mnie dzisiejsza pogoda.
Nie mogłem uwierzyć w śmierć Sama. Znaliśmy się od małego, zawsze robiliśmy wszystko razem, a nasi ojcowie byli dobrymi przyjaciółmi. To było tak idiotyczne, że musiałem jechać do Henry'ego mimo wszystko. Rain należała się zemsta za to, co zrobili ludzie z tego gangu. Muszą za to zapłacić.
Kiwnąłem głową Mike'owi i Jonowi, dwóm ochroniarzom klubu należącego do mojego szefa, i wpuścili mnie do środka.
Lokal teraz był całkiem pusty, nie licząc Lei stojącej za barem i kilku kelnerek wycierających stoliki. Sam wystrój klubu nigdy mi się nie podobał. Skórzane, czerwone kanapy, znajdujące się w bardziej zacisznych miejscach sali, były jak dla mnie zbyt tandetne, a do tego wszędzie powtarzał się znak naszego gangu - błyskawica. Widziałem ją na blacie stolików, poduszkach, parkiecie, blacie baru, a nawet na szklankach. Ktokolwiek tu wszedł, od razu wiedział, na czyim terytorium się znalazł. Ciągle unosił się tutaj zapach alkoholu u papierosów, a w tle grała jakaś spokojna muzyczka, tak bardzo odmienna od tej spotykanej tu wieczorem.
Nie tracąc czasu na witanie się z dziewczynami, natychmiast skierowałem się w stronę schodów na górę. Tam przed drzwiami stali kolejni dwaj ochroniarze, których jeszcze nie znałem, co nie było wcale dziwne, bo Henry ciągle ich wymieniał.
Jeden z nich był niski i nieco bardziej napakowany niż ten drugi, który był od niego znacznie wyższy. Obaj mieli ten sam srogi wyraz twarzy i przyglądali mi się dosyć podejrzliwie.
— Do kogo? — spytał ten wyższy.
Serio? On pytał się do kogo idę, skoro było to oczywiste, że tylko Henry ma gabinet za tymi drzwiami.
— A jak myślisz? — prychnąłem i próbowałem się przecisnąć, jednak oni uparcie zastąpili mi drogę.
Dobra, nie biłem głupi, nie biłem się z większymi i silniejszymi ode mnie, szczególnie, kiedy nie miałem przy sobie broni, ale oni zdążyli już mnie zdenerwować.
Już miałem zamiar coś zrobić, kiedy drzwi otworzyły się i wyszedł przez nie jakiś mężczyzna w garniturze, a ja wykorzystałem okazję, by wejść do środka.
Gabinet Henry'ego był niewielki. Po mojej lewej stronie cała ściana była szklana, skąd roztaczał się widok na panoramę miasta, która teraz była niewidoczna, gdyż zostały zasunięte ciemne rolety. Po prawej znajdowały się kolejne drzwi, prowadzące do prywatnego mieszkania Marshalla. Na środku stało dębowe biurko w komplecie ze skórzanym fotelem.
Mimo półmroku panującego w środku wyraźnie widziałem sylwetkę szefa, opierającego łokcie na meblu i chowającego twarz w dłoniach. Henry swoim wyglądem nigdy nie przypominał mi groźnego gangstera, którym w rzeczywistości od zawsze był. Mężczyzna po czterdziestce, średniego wzrostu, z lekką nadwagą, siwiejącymi włosami oraz o zbyt łagodnym spojrzeniu. Nie, ktoś taki jak on nie mógł być zły, co sprawiało, że jego niepozorny wygląd był jego największym atutem.
— Malik — powiedział cicho, podnosząc głowę. — Nie kazałem ci tu przychodzić.
— Wiem — prychnąłem. — I co z tego?
Marshall pokręcił głową i kazał mi usiąść na krześle naprzeciwko.
— Nie podoba mi się to, że lekceważysz moje rozkazy i ciągle robisz co chcesz. — Jego głos był ostry, gdyby chciał, mógłby przeciąć stal. — Od swoich ludzi oczekuję tego, że będą się mnie słuchali, ale ty najwyraźniej nie potrafisz uszanować mojego zdania.
Wzruszyłem tylko ramionami, gdy zakończył swoje przemówienie, które mało mnie obchodziło. Tysiąc razy słyszałem to samo i nudziło mnie to już .
— No i co z tego?
— Co z tego? — syknął wściekle. — Przez takie zachowanie zginął mój syn.
Zdziwiony popatrzyłem na Henry'ego, którego oczy ciskały błyskawice.
— Nie rozumiem — mruknąłem.
Marshall gorzko się zaśmiał i nalał sobie whisky. Wypił jednym haustem całą szklankę, a potem zaczął krążyć po gabinecie, by z powrotem opaść na fotel.
— Sam był dokładnie taki jak ty. Niepokorny, samolubny, chamski i odważny tylko po to, by komuś zaimponować. Wysłałem go do Londynu, do matki, bo tam miał być bezpieczny. W Reading każdy wiedział, kim jest, i każdy mógł chcieć go zabić. Mimo moich wyraźnych zakazów przyjechał tutaj, a tego samego dnia został zamordowany. I wiesz co? Ty też tak kiedyś skończysz, jeżeli nadal będziesz się tak zachowywał.
Nie przejąłem się ostatnią uwagą gangstera. Umrę, jak umrę, a jemu nic do tego, dopóki jeszcze oddycham i mam się całkiem dobrze. Teraz czułem jedynie złość z powodu śmierci Sama. Bezsensownej śmierci.
— Trzeba się zemścić na Rain — powiedziałem zdeterminowany, by tego jak najszybciej dokonać.
— Ach, tak? — Mężczyzna rozparł się w fotelu. — Jak chcesz tego dokonać?
— Coś się wymyśli. — Wzruszyłem ramionami.
***
Kiedy wychodziłem z klubu, deszcz przeszedł w lekką mżawkę, a wiatr nie wiał już tak bardzo. Zza chmur powoli wyłaniało się słońce, co było niespotykane o tej porze.
Miałem mętlik w głowie i nie miałem pojęcia, od czego zacząć. Jedyne, co wiedziałem, to to że muszę zemścić się na Rain, szczególnie na Walkerze, co wcale nie było takie łatwe, jak się wydawało. Henry dawał mi zielone światło, ale to nie oznaczało, że będzie mi pomagał. Wręcz przeciwnie, odniosłem wrażenie, że nie pochwala mojej decyzji, a to bardzo mnie zdziwiło.
— Zayn! — Usłyszałem, jak ktoś mnie wołał.
Niechętnie odwróciłem się i zobaczyłem Isobel, zmierzającą w moją stronę.
Dziewczyna o lśniących czarnych włosach, ubrana w sukienkę zbyt kusą na taką pogodę, właśnie szybkim krokiem pokonywała na swoich wysokich szpilkach dzielącą nas odległość. W tym czasie zastanawiałem się, co robiła w Reading, skoro podobno przez cały czas był zajęta robieniem kariery modelki w Londynie. Ostatni raz widzieliśmy się chyba z pół roku temu na jakiejś imprezie.
— Tak się cieszę, że cię widzę — powiedziała już, kiedy odsunęła się ode mnie. Nagle posmutniała. — Słyszałam o Samie.
Nie dziwiłem się, że wiedziała o jego śmierci, skoro jej ojciec załatwiał interesy z Lightning. Za uchem Isobel miała nawet tatuaż błyskawicy, ale odeszła rok temu z gangu.
— Taa, chyba wszyscy już wiedzą. — Wzruszyłem ramionami.
Isobel przechyliła głowę w bok, po czym zmarszczyła czoło, zastanawiając się nad czymś.
— Wiesz — zaczęła — organizuję imprezę u siebie w Londynie za kilka dni... Czuj się zaproszony.


Jeżeli przeczytałeś/aś, skomentuj! Podaj swój tt, jeżeli chcesz być informowany/a!